po pistolet. Rainie chwyciła pierwsze narzędzie, jakie wpadło jej w ręce -
metalowe kuchenne krzesło. - Co jest...? - Kimberly, teraz! Kimberly uderzyła Andrewsa łokciem w bok i walnęła stopą. Andrews stracił równowagę, więc instynktownie ją puścił. Usiłował unieść pistolet i wymierzyć. Rainie z całej siły uderzyła go krzesłem w głowę i barki. Zawył, kiedy krzesło i pistolet wyleciały w górę. Zrozumiał, że dał się nabrać na najstarszą ze sztuczek. - Suka! - ryknął. - Kimberly! - Rainie wrzasnęła drugi raz. - Pistolet! - Musiały odzyskać broń. Prędko! 248 Jej glock leżał pod stolikiem. Rainie padła na czworaka. Andrews zobaczył to i powstrzymał ją kopniakiem w szczękę. Kość trzasnęła i pękła. Rainie ujrzała gwiazdy i upadła na plecy. Zobaczyła tylko zamazaną postać Kimberly, jak rzuciła się po pistolet Andrewsa. On też ją zobaczył. Miał krzesło. Podniósł je nad głowę i ruszył na Kimberly. Kiedy opadło, Kimberly wydała dźwięk, jakiego Rainie nigdy nie słyszała. Andrews uśmiechnął się triumfalnie. Potem cisnął krzesło i schylił się po swoją broń. Pistolet kaliber 9 mm leżał bardzo blisko Kimberly. Tak blisko... Ostatnia szansa. Rainie zaczęła się gwałtownie rozglądać. Glock leżał przy mosiężnej nodze stołu. Rusz się, Rainie. Śmierć nie jest lepsza niż życie. Śmierć nie jest lepsza niż życie! Cholera! Wreszcie stała się optymistką! Nagle dźwięk naboju wypychanego z magazynku do lufy. Dźwięk śmierci. - Żegnaj, Rainie - powiedział Andrews. - Hej, Andrews - wtrącił się Quincy. - Zabieraj łapska od mojej córki. Albert Montgomery był spokojny i opanowany, kiedy kwadrans później Quincy wrócił do słabo oświetlonego pokoju przesłuchań. Była szesnasta trzydzieści dwie. Agent Quincy z pewnością dowiedział się już o śmierci córki. Albert zastanawiał się, czy zobaczy, jak tamten płacze. To by mu się spodobało. Przesłuchujący stanął naprzeciwko niego. - Cześć, Albert. - Quincy odezwał się tak krystalicznie czystym głosem, jakiego Albert jeszcze nigdy nie słyszał. - Teraz moja kolej na to, żebym powiedział ci parę rzeczy, których nie wiesz. Po pierwsze, jestem pewien, że Kimberly czuje się dobrze. A po drugie, ja nie jestem Pierce Quincy. - Mężczyzna uniósł rękę i ściągnął z głowy perukę, którą Glenda i specjalistka od makijażu przygotowywały mu dwie godziny. Potem zdjął buty na pięciocenty¬ metrowych koturnach. Zdjął też granatową marynarkę, która była uszyta na miarę tak, żeby dzięki niej szczuplejszego mężczyznę upodobnić do potężniejszego Quincy'ego. - Jestem Luke Hayes - przedstawił się spokojnie obcy mężczyzna. - Przyjaciel Rainie. Andrews gwałtownie pobladł. Odwrócił się w stronę drzwi sypialni. Lewą rękę nadal trzymał na ramieniu Kimberly. - Kto? Jak? Przecież jesteś w Wirginii! Quincy wszedł do salonu. Swój pistolet kaliber 10 mm trzymał w opuszczonej dłoni. Patrzył uważnie na Andrewsa. Piętnaście minut szukał w holu głównym mężczyzny rozmawiającego z telefonu komórkowego i dopiero 249 potem zrozumiał swój błąd. Ten człowiek był już na górze. Ten człowiek był już w pokoju jego córki. W planie B zawsze brano pod uwagę schody pożarowe. Quincy wbiegł sześć pięter w górę. Powinien być zmęczony. Powinien być wyczerpany. Stał, patrząc na tamtego mężczyznę, który z bronią w ręku pochylał się